Wczoraj zwiedzałem piękne malowane klasztory w Bukowinie, przy granicy z Ukrainą. Piękne malowidła. Dzisiaj wybraliśmy się drogą numer 18, krajową, przez góry do krainy Maramuresz. Byłem w ponad 50 krajach ale takiej drogi nie widziałem, nawet w Indiach. Ser szwajcarski, trzeba jechać ostrym slalomem, kto nie umie, zostanie bez kółek. W nagrodę po drodze malownicza przełęcz i dywany z krokusów. Po stronie Maramureszu wioski biedniejsze, domy mniej okazałe, ale za to na podwórkach SUV-y, beemy i merole. Dziwne. Po zjechaniu z gór wstąpiliśmy do lokalnego pensjonatu na obiad. Dostaliśmy po dwa pstrągi z lokalnego akwenu, super. Po drodze zwiedziliśmy kilka drewnianych kościółków z malowidłami w środku, w tym jeden z XIV wieku. Pojawiły się dzieci naciągacze, ale jak dostały ciastko to przestały wołać un euro. Znajomi nic im nie dali, to na pożegnanie zobaczyli amerykański gest środkowego palca. Szkraby mają może po 8 lat, a już jakie oblatane.

Ludzie bardzo mili, ale trudno się dogadać, bo nie mówią po angielsku. Za to żółtą kaszkę, którą w Bukowinie nazywali polenta, tutaj mówią mamałyga. Brzmi znajomo, smakuje lepiej.