Jutro w Rzeczpospolitej ukaże się mój felieton pt. “Pokolenie dzieci wożonych do szkoły”. To pierwsze takie pokolenie w dużych miastach, bo poprzednie pokolenia chodziły do szkoły. To także pierwsze pokolenie wychowane przez nadopiekuńczych rodziców i chorobliwie chronione przed stresem. W felietonie zastanawiam się jakie będą tego skutki, poniżej fragment:

“Teraz  rano pod większością szkół w miastach robią się korki, kierowcy w limuzynach, większych lub mniejszych walczą o miejsce, żeby zatrzymać się i wysadzić dziecko. Dzieci wytaczają dwudziestokilowe plecaki na kółkach , załadowane książkami, na które co roku rodzice wydają majątek na skutek skutecznego lobbingu wydawców podręczników. Za moich czasów teczka, zwana także klipą, była dużo lżejsza, a przecież wtedy nie było tabletów. Gdy w szkole nauczyciel nie staje na wysokości oczekiwań rodziców,  wtedy rodzice podejmują działania. Za moich czasów to było nie do pomyślenia. Mamy szkoły bez przemocy. To dobrze, ale niedawno zorientowałem się, że mój 15-letni syn do tej pory z nikim się nie pobił. No raz był wyjątek. Gdy pojawił się w przedszkolu jako nowy, to był popychany przez najsilniejszego chłopca w grupie. Płakał, nie chciał chodzić do przedszkola. Nie poszedłem do „pani”, tylko pokazałem mu jak się poprawnie zwija pięść, gdzie jest splot słoneczny i jak się uderza. Następnego dnia miałem telefon z przedszkola, że syn uderzył kolegę w brzuch. Była mała awantura, ale od tej pory syn cieszył się niebywałym szacunkiem i już nigdy nie miał problemów. A tamten chłopak był jednym z jego najlepszych kolegów. Ja chodziłem do szkoły podstawowej na Grochowie, tłukłem się codziennie, nawet miałem kilka honorowych „solówek”, raz w ten sposób wyrównałem rachunki z dowcipnisiem który mi obsikał plecak. Skończyłem podstawówkę ze średnią 5.0, najwyższą w szkole (szóstek wtedy nie było) i dobrym ze sprawowania. Teraz chłopcy wychowani w szkołach bez agresji wyładowują energię mordując przeciwników w grach komputerowych. Czy to lepiej? Nie wiem.”