Rok temu rząd planował zredukować zatrudnienie w administracji publicznej o 10 procent, ale nie wyszło. Według GUS zatrudnienie w administracji publicznej w 2009 roku wzrosło o 26 tysięcy etatów (faktycznie mniej bo były zmiany metodologiczne). Ponieważ media zainteresowały się tym tematem i pytają rząd jak to możliwe że w ciągu 5lat zatrudnienie w administracji publicznej wzrosło o 100 tysięcy etatów, w tym roku rząd znowu podjął decyzję o redukcji zatrudnienia o 10 procent. W dzisiejszym Dzienniku jest artykuł, który pokazuje, jak silny jest protest przeciwko tym redukcjom. Urzędy twierdzą, że u nich się nie da, że wszyscy pracują po 10 godzin i więcej (jasne że pracują, tylko połowa czasu to puste przebiegi), że bez nich państwo się zawali. Pięć lat temu urzędników było o 100 tysięcy mniej i jakoś się nie zawaliło.

Mam propozycję. Są na rynku firmy, które zajmują się profesjonalnie mapowaniem procesów, redukcją kosztów, racjonalizacją zatrudnienia, optymalizacją struktury organizacyjnej etc. Proponuję, żeby premier wynajął taką firmę, i zlecił przeprowadzenie optymalizacji kosztowej w jednym urzędzie centralnym, mam nawet swój typ, gdzie zatrudnienie jest za wysokie o co najmniej 30 procent według moich szacunków opartych na publicznie dostępnych informacjach. Taka profesjonalna analiza pokaże skalę problemu i pokaże skalę możliwych oszczędności, przy jednoczesnej poprawie jakości świadczonych usług.

Pamiętajmy, że urzędnicy są opłacani z naszych podatków i mają służyć obywatelom. To nie jest władza publiczna, to jest służba publiczna.