Od ponad roku piszę, że Polska prowadzi niskiej jakości politykę fiskalną, a minister finansów stał się ministrem pijaru, który zamiast stymulować rząd do podejmowania reform stara się popsuć już istniejące rozwiązania (system emerytalny, niezależny bank centralny). Na razie, tak jak pisałem w felietonie o regule pytaniowej, ciągle udaje nam się zachować dobry wizerunek zielonej wyspy an czerwonym oceanie recesji, ale kolejni inwestorzy dostrzegają, że Polska nie prowadzi żadnych reform. W niedawnej analizie Morgan Stanley pokazał ścieżkę długu publicznego w Polsce w scenariuszu barku reform (90% PKB w 2017 roku) i w scenariuszu optymistycznym dość głębokich reform, które poprawiają pozycję strukturalną budżetu o 0.5% PKB rocznie (68% PKB w 2017 roku).

Jak to w życiu bywa, w praktyce będziemy mieli jakiś scenariusz między optymistycznym i pesymistycznym, czyli w ciągu 2-3 staniemy przez bardzo bolesną decyzją, albo zmieniamy konstytucję, która ogranicza poziom długu do nie więcej niż 60% PKB, albo wpędzamy kraj w recesję na skutek drastycznych podwyżek podatków lub cięć wydatków.

Morgan Stanley szacuje, że stabilizacja długu publicznego na obecnym poziomie dla Polski wymaga przyspieszenia wzrostu gospodarczego do 7.5% (z 1.8% w 2009 roku) lub ograniczenia deficytu strukturalnego finansów publicznych z 7% PKB w 2009 roku do nadwyżki 0.2%. Oczywiście rząd może zastosować kreatywną księgowość na jeszcze większą skalę niż obecnie (niech wezmą Goldman Sachsa na doradcę, oni dobrze się znają na inżynierii finansów publicznych), ale nawet w takim przypadku widać, że bez głębokich reform dług wymyka się spod kontroli.

Ale to wszystko jest przecież nieważne, w dziennikach o tym nie powiedzą ani na pierwszych stronach gazet też nie. Za to na pierwszych stronach gazet będzie że słupek popularności PO znowu przekroczył 50%. Sen trwa dalej.