W wywiadach dla głównych polskich dzienników minister finansów prof. Jan Vincent Rostowski ogłosił, że deficyt budżetowy wyniesie w 2010 roku ponad 52 miliardy złotych, zaś deficyt całego sektora finansów publicznych wzrośnie o 1 procent PKB w porównaniu z bieżącym rokiem. Nie podano poziomu, ale ekonomiści szacują, że deficyt całego sektora może przekroczyć 6 procent

Jako obywatel Rzeczpospolitej poczułem się zaniepokojony tak dużym deficytem i zacząłem szukać informacji na ten temat. Niestety na stronie Kancelarii Premiera nie ma nic o budżecie, na pierwszym miejscu jest wiadomość, że sekretarz stanu w Kancelarii PRM, objęła honorowy patronat nad kampanią edukacyjną „Graj Bezpiecznie z PEGI”. To jest z pewnością bardzo ważne, ale nie obniżyło mojego niepokoju w sprawie budżetu. Na stronie Ministerstwa Finansów jest bardzo ważna dla Polaków wiadomość, że Minister weźmie udział w obchodach 70-tej rocznicy wybuchu II wojny światowej, oraz że pełnomocnik rządu ds. euro uruchomi swoją stronę internetową, też ważne bo przecież być może już w 2015 roku Polska przyjmie euro. O planowanym deficycie budżetowym na 2010 rok i jego źródłach ani słowa.

Chociaż nie ma żadnych informacji już rozgorzała debata na ten temat, i to w bardzo typowy sposób. To wina rządu, grzmi opozycja, to wina prezydenta bo wszystko wetyje, odpowiada rząd. Nie będziemy iść z szablami na czołgi deklaruje minister finansów, prawdopodobnie mając na myśli Sejm który nie jest w stanie uchwalić żadnych oszczędności z powodu wyborów lub robiąc aluzję do prezydenta, który może takie oszczędności zawetować.

Poziom debaty o finansach publicznych w Polsce nie jest niski, on jest dramatycznie żenująco niski.  Głosy mądrych ludzi, którzy może różnią się w opiniach ale są jednakowo zaniepokojeni sytuacją w finansach publicznych giną w kakofonii zacietrzewionych głosów polityków.

Jeżeli wyciszymy polityczny szum i skupimy się na sednie sprawy to widać następujące, twarde fakty:

(1) Obywatele są nierzetelnie informowani o stanie finansów publicznych i o kierunku polityki gospodarczej. Przypomnijmy, że polski rząd po raz pierwszy w histoii podał, że planowaną datą wejścia do strefy euro jest 2011 rok, podczas gdy w momencie ogłaszania było to niemożliwe. Rząd informował, że rewizja budżetu w 2009 roku nie będzie potrzebna, podczas gdy wszyscy ekonomiści zajmujący się finansami publicznymi wiedzieli, że rewizja jest nieunikniona. W końcu rząd sugerował, że zwiększenie deficytu w 2010 roku będzie niewielkie lub żadne, podczas gdy wzrost deficytu całego sektora oczywiście nastąpi, będzie znaczący i to pomimo zastosowania szeregu wielu elementów kreatywnej księgowości. Przypomnę, że osoby które zajmują się finansami publicznymi już w grudniu 2008 roku, na podstawie publikacji rządu (

aktualizacja raportu o konwergencji, polecam analizę na stronie 26 o ile wzrośnie deficyt przy spadku tempa PKB o 1pp) mogły sobie policzyć, że przy oczekiwanym spowolnieniu wzrostu gospodarczego do 0-1 procent deficyt sektora finansów publicznych może przekroczyć 6 procent PKB w 2009 i 2010 roku. Ja rozumiem, że można mieć strategię nieinformowania obywateli o trudnej sytuacji w budżecie,żeby niepotrzebnie nie pogłębiać pesymizmu, ale myślę że została przekroczona granica, między działaniami z obszaru PR a rzeczywistą polityką gospodarczą. Uważam, że tak dalej być nie powinno. W szczególności przestańmy mówić, że mamy oszczędności podczas gdy przesuwamy deficyt z budżetu państwa do innych części sektora, czyli stosujemy kreatywną księgowość. Nawet kryzys finansowy i wzrost niepewności nie mogą uzasadnić tak dużej przepaści między komunikacją rządu na temat finansów publicznych, a realiami, które nas “zaskakują” po kilku miesiącach.

(2)  To że mamy wysoki deficyt budżetowy nie powinno nikogo dziwić. Polska od początku transformacji żyje w kulturze deficytu, w żadnym roku budżet nie miał nadwyżki, nawet nigdy nie był zbilansowany. Więc gdy przychodzi spowolnienie gospodarcze, deficyt musi wzrosnąć. Nie jesteśmy przy tym osamotnieni, większość krajów Unii ma duży deficyt, na co wskazują analizy Komisji Europejskiej. Niepokojące jest jednak to, że inne kraje mają deficyt finansów publicznych porównywalny z Polską na skutek potężnej recesji, podczas gdy Polska ma taki deficyt pomino tego, że uniknęła recesji  (zobacz prognozy Komisji Europejskiej. Na przykład oczekuje się, że Portugalia i Francja będą miały deficyty zbliżone do Polski, ale tam oczekuje się spadku PKB o 2-3 procent). To oznacza, że gdyby w Polsce wystąpiła recesja, finanse publiczne znalazłyby się w stanie trudno wyobrażalbego kryzysu, na przykład można sobie wyobrazić, że wtedy zabrakłoby pieniędzy na terminową wypłatę wynagrodzeń w sektorze publicznym  lub emerytur. Czy mamy w Polsce procedury, lub porozumienie polityczne które umożliwiłoby podjęcie sprawnych działań, gdyby takie ryzyko się zmaterializowało. To oczywiście pytanie retoryczne. Jesteśmy w zasadzie bezbronni i politycznie sklinczowani na wypadek recesji. Innymi słowy finanse publiczne mamy przystosowane do 5-procentowego wzrostu i wystąpienie recesji nie jest w ogóle uwzglęnione w zarządzaniu ryzykiem makroekonomicznym w Polsce.

(3)  Warto sobie także uzmysłowić, że żyjemy w okresie bardzo niskich realnych stóp procentowych. Wielu ekonomistów oczekuje, że 2-3 lata będzie konieczny znaczny wzrost realnych stóp procentowych na świecie, a więc także i w Polsce w celu ograniczenia ryzyka wzrostu globalnej inflacji. A to oznacza, że kraje które mają wysoki dług publiczny będą miały bardzo poważne problemy z obsługą długu publicznego i że koszty tego długu uniemożliwią utrzymanie wydatków pro-rozwojowych (inwestycyjnych) na poziomie koniecznym do utzymania wysokiej ścieżki wzrostu gospodarczego. Jeżeli nie podejmiiemy mądrych działań, ponad podziałami politycznymi, w celu ograniczenia poziomu długu publicznego, to gdy przyjdzie okres wysokich stóp procentowych możemy mieć poważne problemy gospodarcze.

(4)  Na razie głównym działaniem rządu, które ma ograniczyć tempo narastania długu jest przyspieszenie prywatyzacji, czyli osiągnięcie wpływów z prywatyzacji przekraczających 30 mld złotych w ciągu dwóch lat. To niewątpliwie słuszne działania, ale obarczone olbrzymim ryzykiem, bo nie wystarczy chcieć sprzedać, musi jeszcze pojawić się popyt po rozsądnej cenie. Z popytem bywa różnie, co najdobitniej pokazuje nieudana transakcja sprzedaży polskich stoczni. Zresztą zawsze ten, kto sprzedaje pod przymusem, musi sprzedać tanio. Czy mamy strategię działania na wypadek, gdyby nie było wystarczającego popytu na polskie firmy po dobrej cenie. To kolejne pytanie retoryczne.

(5) Należy zakładać, że wysoki wzrost gospodarczy w Polsce nie pojawi się w 2010 roku, być może nie pojawi się również w 2011 roku. To oznacza wysokie ryzyko, że dług publiczny w Polsce przekroczy najpierw 55%, a potem 60% PKB, widmo tego zagrożenia już krąży nie tylko nad budżetem kraju, ale także na budżetami polskich miast, czy szerzej wielu polskich samorządów. Czy samorządy mają gotowe strategie działania na wypadek, gdyby musiały zostać wdrożone drastyczne działania oszczędnościowe, takie jak w minionych miesiącach w wielu stanach w USA. Tego nie wiem, ale nie widziałem planów takich działań. Jeżeli ktoś widział, to proszę o przesłanie, chętnie opublikuję.

(6) Wydaje się wysoce prawdopodobne, że w sytuacji tak wysokiego deficytu pojawią się poważne problemy z terminowym wykorzystywaniem środków unijnych w 2010 i 2011 roku.

Oczywiście tak długo jak poparcie dla partii rządzącej oscyluje wokół 50 procent, co jest osiągnięciem na skalą europejską, politycy tej pratii mogą nie odczuwać powagi sytuacji, bo wysoki słupek popularności może przesłaniać ciemne chmury które zbierają się nad finansami publicznymi w Polsce. Jestem przekonany, że w kręgach rządowych już rozważa się podjęcie tymczasowych działań na wypadek pojawienia się ryzyka jeszcze większego deficytu. W 1999 roku stworzono możliwość, żeby ZUS pożyczał  dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych pieniądze od banków, aby sztucznie zaniżyć deficyt budżetowy, Podobne działania już podjęto (nadwyżka w FUS przerodzi się w deficyt w 2010 roku i znowu będą pożyczać od banków), ale przecież łątwo sobie wyobrazić, że prawo zaciągania podobnych pożyczek może zyskać na drodze ustawowej na przykład NFZ, przeciez już w 2009 roku część deficytu przesunięto z budżetu państwa do Krajowego Funduszu Drogowego (i nazwano to oszczędnościami). Mogę sobie nawet wyobrazić porozumienie ponad podziałami dla takich działań z obszaru kreatywnego budżetowania. Jednak dzisiaj, gdy finanse publiczne w Polsce są na rozdrożu, potrzebne są rzeczywiste reformy, same kreatywne budżetowanie, czyli placebo, może się okazać niewystarczające.

W czasach wyjątkowych zagrożeń dla Polski naród potrafił się zmobilizować, potrafiliśmy zasypać podziały i stanąć razem w szeregu. Ale historia zna też przypadki, gdy wewnętrzne walki i partykularne, prywatne interesy osłabiły kraj i Polska stała się słaba, niezdolna do dalszego rozwoju. Właśnie teraz mamy kolejny, bardzo ważny test polskich elit, w najbliższych miesiącach zobaczymy czy nasze elity polityczne są w stanie się pozozumieć w celu uniknięcia  poważnego kryzysu w finansach publicznych, czy wręcz przeciwnie, skacząc sobie do gardła w mediach w celu podwyższenia słupka sobie i obniżenia konkurentom, pogrzebią szansę Polski na szybki rozwój. Lista reform które trzeba natychmiast podjąć, które wymagają zmian ustawowych, ale też takich które wymagają tylko decyzji rządu jest znana od lat, pisałem o tym wielokrotnie na tym blogu, pisali o tym wielokrotnie polscy i zagraniczni ekonomiści. Dlatego zamiast dyskutować o tym kto jest winien że mamy taką dziurę budżetową, czy może będzie jeszcze większa, albo czy może wzrost gospodarczy nagle nieoczekiwanie przyspieszy i problem się sam rozwiąże, zacznijmy rozliczać polityków z tego czy biorą się za poważne reformy, które wzmacniają konkurencyjność polskiej gospodarki. Stańmy murem za reformami. To nasz obywatelski obowiązek.