Postanowiłem napisać kilka słów o pakiecie Obamy, ale najpierw napiszę, że przeżyłem olbrzymi zawód, bo finansowa polityka Obamy niczym się nie różni od polityki Busha. Oczywiście różni się w szczegółach, ale dzisiaj liczą się duże liczby a nie szczegóły.

Najpierw duże liczby. Mimo że administracja USA wyliczyła deficyt budżetowy na 12% PKB, to potrzeby pożyczkowe USA wynoszą 2.6 bn dolarów, czyli prawie 20% PKB, i to jest prawdziw amiara deficytu, największego od czasu decyzji o udziale USA w II Wojnie Światowej. Teraz też mamy wojnę, ktoś powie, z  najstraszniejszą recesją, w której tempo pogarszania się koniunktury jest szybsze niż w Wielkiej Depresji ubiegłego stulecia. Ale deficyt 20% amerykańskiego PKB oznacza, deficyt w wysokości 5% globalnego PKB, czyli że każdy z nas przeciętnie pożyczy rządowi USA 5% swojego dochodu w 2009 roku. I to pożyczy na bardzo atrakcyjnych warunkach, bo oprocentowanie “bezpiecznego” długu rządu USA wynosi 2.5% na 10 lat.

Jeżeli tak, to obywatele świata mają pewne prawo zapytać, co USA zrobią z tymi pieniędzmi.  I dzisiaj już z pewnością można powiedzieć, że nic mądrego. Bo 2.6 biliona dolarów mogłoby wygenerować potężny globalny impuls fiskalny i rozwojowy, gdyby te środki zostały wykorzystane na przykład na inwestycje w biednych krajach świata (te inwestycje mogłyby być realizowane przez amerykańskie firmy) zamiast na łatanie dziur w amerykańskim systemie zdrowotnym i emerytalnym, lub na kolejne, znowu za małe transze dokapitalizowania amerykańskich banków.

Widzę olbrzymie ryzyko, że USA “zaśsie” znaczną  część globalnych oszczędności, płacąc 2-3% i je zmarnuje, podczas gdy te same oszczędności mogłyby być wykorzytane z dużo lepszym skutkiem dla globalnego wzrostu w innych częściach świata. Nie jestem zwolennikiem teorii konspiracyjnych, ale w tym samym czasie gdy USA pożycza biliony dolarów, jednocześnie pojawiają się dziesiątki artykułów w głownych gazetach świata, które pokazują, że inne regiony, w tym Europa Środkowo-Wschodnia, będą miały kryzys walutowy, więc nie wolno tam inwestować. Skutek: przestraszeni inwestorzy faktycznie uciekają do jedynej “bezpiecznej oazy”, czyli do USA. Ale nic bardziej błędnego, bo dla USA jedynym wyjściem z pułapki zadłużenia jest wysoka inflacja, o czym pisał otwarcie były główny ekonomista MFW Kenneth Rogoff, sugerując że USA musi wygenerować inflację minimum 6%, żeby poradzić sobie z długiem. Czyli bez naszej woli, lub wbrew tej woli, pożyczymy USA po 2.5%, i stracimy znaczną część tego kapitału na skutek inflacji za parę lat. A świat straci szansę na silny fiskalny impuls rozwojowy.

Plan Obamy jest do dupy.