W poniedziałek ukażą się moje dwa teksty. Pierwszy, w Rzeczpospolitej w dodatku Dobra firma parafrazuje przedwojenne hasło “Silni, zwarci, gotowi” podsumowując ranking konkurencyjności World Economic Forum, w którym Polska zajmuje 42 miejsce, a byłoby znacznie gorzej gdyby nie 20 miejsce w kategorii wielkość rynku. Poniżej fragment:

“Przeprowadzenie reform w wielu obszarach, w których Polska jest w rankingach w gronie krajów trzeciego świata nie wymaga pieniędzy, tylko lepszej organizacji pracy administracji publicznej, zlikwidowania patologicznych bodźców i uchwalenia nowych przepisów w miejsce starych. Zdumiewa fakt, że przez minione sześć lat zrobiono tak niewiele, a w wielu obszarach wręcz nastąpił regres. Jeśli chodzi o deklaracje pomocy firmom to politycy są silni, zwarci i gotowi. A potem, jak pisał mój ulubiony polski autor Stanisław Grzesiuk, politycy okazują się silni w gębie, zwarci przy pijaństwie i gotowi do ucieczki za granicę. Tylko tym razem chodzi o Brukselę.”

Tego dnia ukaże się także mój tekst w tygodniku DoRzeczy pt. “Ile nas kosztują przywileje wybranych”. Poniżej fragment:

“Przywileje z reguły powodują pogorszenie relatywnej sytuacji jednych i względem drugich. Na przykład gdy drogą jedzie uprzywilejowany pojazd,  karetka, straż pożarna, lub pojazd ważnego polityka, to porusza się on o wiele szybciej niż przeciętny użytkownik drogi i może jeździć ulicami, którymi nie wolno jeździć zwykłym samochodom. Aby uprzywilejowany pojazd mógł jechać znacznie szybciej, każdy z nas musi jechać odrobinę wolniej, bo z powodu zamkniętych dla zwykłego ruchu ulic są większe korki, a poza tym zatrzymujemy się i robimy miejsce przepuszczając uprzywilejowany pojazd. Tutaj od razu pojawiają się dwie kwestie. Po pierwsze ktoś się może żachnąć i powiedzieć że autor przesadza, co to za różnica, że zwykły samochód dojedzie gdzieś 5 minut później, skoro dzięki temu straż pożarna dojedzie na miejsce na czas i ugasi pożar budynku.  Ale, zakładając że nie ma ofiar w ludziach, być może koszt odbudowy budynku jest mniejszy niż łączna strata  czasu wszystkich ludzi stojących z tego powodu w nieco dłuższych korkach, bo taką stratę czasu można wyliczyć na podstawie miesięcznego wynagrodzenia danej osoby. Jednak możemy się zgodzić, że warto stracić trochę czasu żeby karetka lub straż pożarna dojechały na czas, bo mogą uratować ludzkie życie. Takie uprzywilejowanie pojazdów powszechnie akceptujemy jako społeczeństwo. Ale sprawa ma się już zupełnie inaczej w przypadku uprzywilejowania samochodu ważnego polityka. Być może jedzie żeby wesprzeć polską firmę w ważnych negocjacjach, w wyniku czego kraj zarobi miliard złotych. Wtedy prawdopodobnie koszt większych korków jest uzasadniony. Ale jeżeli jedzie na flaszkę wina i cygaro z kolegami z partii, to społeczeństwo ponosi z tego tytułu stratę finansową, i bynajmniej nie chodzi o tego  tysiaka z pieniędzy podatników na wino i cygara, tylko o łączna stratę czasu kierowców przeliczonego na pieniądze, o dodatkowo spaloną benzynę, o stresy i nie podpisane kontrakty z powodu spóźnień. Ekstremalnym przypadkiem takiej sytuacji było kiedyś zakorkowanie Moskwy bo na sygnale był chyba wieziony pies ważnego polityka.

Po drugie, może się wydawać, że dodatkowe kilka minut stania w korkach z powodu zamknięcia danej ulicy tylko dla VIPów to koszt, który nie ma znaczenia. Ale wyobraźmy sobie, że w mieście zaczną codziennie zamykać dodatkową ulicę dla normalnego ruchu i po jakimś czasie pół miasta będzie  zamknięte. VIP-y będą jeździły błyskawicznie po mieście, ale mieszkańcy będą stali w gigantycznych korkach. Załóżmy że wtedy czas dojazdu wieczorem z pracy do domu na przedmieściach wydłuży się z obecnych 45 minut do trzech godzin. I rano do pracy podobnie. W takiej sytuacji chyba wszyscy zgodzą się, ze skala uprzywilejowanie VIP-ów stała się zbyt duża i że koszty z tego tytułu które ponoszą zwykli mieszkańcy są absurdalne, tak duże że dosłownie rujnują życie rodzinne, bo tata musi wyjechać do pracy o piątej rano, a wraca o 21. W ogóle nie widuje dzieci, a mama musi zamknąć swoją firmę i zająć się dziećmi, albo małżeństwo w ogóle rezygnuje z dzieci i katastrofa demograficzna jeszcze się nasili.”