Mijający rok był dla mnie pełen niespodzianek. W kwietniu w rankingu Gazety Finansowej uzyskałem czwartą pozycję według liczby cytować w pracach naukowych. We wrześniu w rankingu ThinkTank zostałem wybrany przez biznes najczęściej słuchanym ekonomistą, pokonując Leszka Balcerowicza, co wydawało się niemożliwe. A dzisiaj dowiedziałem się, że w rankingu Wprost 50 najbardziej wpływowych Polaków (czyli tych którzy mają największy wpływ na życie narodu zamieszkującego teren między Bugiem, Tatrami, Odrą i Bałtykiem) zająłem 27 miejsce.

A teraz kilka słów o pewnej patologicznej debacie, która przelewa się przez Polskę. Ilustruje ją poniższy obrazek:

Będę o tym mówił jutro w Polsacie w programie Grafitti o 8:45.

Dyskusja o tym, jaki będzie budżet w kolejnej perspektywie finansowej została sprowadzona w polskich mediach masowych do jednego, ile dostaniemy forsy. 400 mld, 300 mld, 200 mld złotych. Sukces albo porażka Polski są zdefiniowane kwotą otrzymanych pieniędzy. Nasza przyszłość, być, albo nie być narodu, zależy od tego czy z przodu będzie 2 czy 3. A tymczasem znacznie ważniejsze od tego ile dostaniemy jest jak wydamy te pieniądze. Nie jest prawda że więcej to zawsze lepiej. Przekonali się o tym Holendrzy, gdy odkryli gaz ziemny i skończyło się “holenderską zarazą”, przekonały się o tym kraje arabskie trzy dekady temu, gdy nadmiar petrodolarów pogrążył ich gospodarki. Wiedzą o tym gospodarstwa domowe w USA, gdyż w badaniach wyszło, że średniozamożni, którym starcza na wszystko ale nie  mają dużych oszczędności, są bardziej zadowoleni z życie od zamożnych, którzy mają dodatkowe stresy związane z inwestowaniem tych oszczędności.

Mamy coraz więcej przykładów z Polski. Mimo miliardów utopionych w polityce wspierania innowacyjności firm, dane pokazują, że innowacyjność spada i to dramatycznie. Dane pokazują, że pomimo miliardów utopionych w szkoleniach, liczba szkolących się osób w Polsce nie wzrosła, a jakość wielu szkoleń za unijne pieniądze jest już przedmiotem dowcipów na bankietach (też organizowanych za unijne pieniądze). Pomimo dekad doświadczeń (Apallachy, NRD, Mezzogiorno) Polska topi miliardy w programie ściany wschodniej, udają, że w ten sposób wyrówna różnice w dochodzie na mieszkańca. Nie wyrówna. Nigdy. Co więcej, dystans rozwojowy się pogłębia, co ilustruje poniższa mapka z DGP. Ma rację znany profesor od rozwoju regionalnego, nie topić pieniędzy w Polsce wschodniej, tylko zbudować superszybką kolej z miast wschodniej Polski do Warszawy. Wiadomo po co.To smutne, że zamiast rozmawiać o rzeczach ważnych, politycy i media skupiają się na tym ile dostaniemy. Ja uważam, że im więcej dostaniemy, tym dla nas gorzej. Poza tym od tej pozycji na kolanach z wyciągnięta ręką to już chyba boli kręgosłup. A doświadczenia Grecji i Hiszpanii że najpierw boli kręgosłup, potem przez chwilę mamy pełny brzuch, a potem bolą plecy i cztery litery, jak karbowy przypomina nachajką gdzie jest miejsce kraju, który rósł na unijnych dopalaczach.