I znowu jestem w Japonii, powrót po ponad 20 latach. Lot Airbusem 380, 11 godzin z Frankfurtu, lądowanie bardzo twarde, bo bardzo silnie wiało. Przez wiatr stały pociągi, Expressem z Narita jechaliśmy 4 godziny niecałe 100 km.

Tokyo jak kiedyś tętni życiem, wszędzie bardzo tłoczno, przejście w Shibuya przy Hachiko Inu robi wrażenie. Shibuya błyska neonami po oczach, pod numerem 109 widzimy jak się będzie ubierać Japonia w tym roku, styl na dziewczynkę, pachnie na różowo. W Harajuku młodzi wyrażają się przez ubrania, ale wygrywa stuletni dziadek z aspiracjami na babcię w mini i zielonych rajstopach.

Fuji san majestatycznie przypomina o przemijaniu, ale więcej radości sprawia wizyta w przypadkowo odkrytej restauracji w Kawaguchiko. Ryby do pieczenia na grillu podali żywe, podskakiwały na patykach. Inny kraj, inne zwyczaje. Smacznie.

 

 Kazahari prawie się nie zmienił po 20 latach, ma tak jak ja dwoje dzieci, ale ma więcej siwych włosów ode mnie.