Kilka dni temu rząd zaakceptował założenia do projektu budżetu państwa na 2011 rok. Nie ma mnie w kraju, ale mogę zgadnąć, że dyskusja w mediach skupiła się na tym, czy przyjęte założenia wzrostu są optymistyczne czy konserwatywne, czy uda się ograniczyć deficyt etc. Czyli jak zwykle.

Tymczasem warto zwrócić uwagę, że ten dokument w żaden sposób nie odwołuje się do celów strategicznych kraju, na jego podstawie nie można się zorientować, czy wyzwania stawiane w dokumencie rządowym Polska 2030 zostaną w jakiś sposób ujęte w projekcie budżetu. Nie ma żadnych odwołań do budżetu zadaniowego, który funkcjonuje w Polsce od trzech lat i został wprowadzony z naruszeniem wszelkich możliwych zasad dobrego rządzenia. Nie ma żadnych odniesień do budżetowego planowania średniookresowego, jakby świat poza 2011 rokiem nie istniał (może w Ministerstwie Finansów gdzie powstawały założenia wierzą w prognozy Majów o 2012 roku). Innymi słowy założenia do budżetu na przyszły rok mają taki kształt jak 15 lat temu, tylko że wtedy była w Ministerstwie Finansów dobra praktyka zapraszania ekonomistów na dyskusję o założeniach (tzw. spotkania majowe). Teraz tej praktyki nie ma, wiedzą lepiej, pewno najlepiej.

Mamy typowe silosowe zarządzanie krajem. W Kancelarii Premiera coś tam sobie dłubią przy strategiach, pewno nie wiedzą że w tym czasie w Ministerstwie Gospodarki powstaje kolejna strategia (nie napiszę jaka, niech z ciekawości zadzwonią i sami się dowiedzą), a w Ministerstwie Finansów tworzą kwity tak, jakby minione 15 lat nie przyniosło żadnego postępu w strategicznym zarządzaniu sektorem publicznym. Do tego poziom przejrzystości w finansach publicznych jest najniższy w historii Polski, nie wiadomo jaki jest planowany deficyt budżetu środków unijnych, nie wiadomo jaki jest deficyt w innych częściach sektora publicznego, a ten deficytu to połowa dziury w finansach publicznych.

Dokument został przygotowany w typowy dla Ministerstwa Finansów sposób. Mnóstwo zbędnego tekstu, za to żadnych tabel i wykresów pokazujących jak kształtują się planowane wydatki i dochody w dłuższej perspektywie, z uwzględnieniem zmian w metodologii, z uwzględnieniem zdarzeń jednorazowych. Oczywiście specjaliści od finansów sobie policzą, ale przeciętny Polak nie ma żadnych szans żeby zrozumieć, czy na przykład rośnie czy maleje fiskalizm państwa.

Nie podano też planowanego zatrudnienia w administracji publicznej w 2011 roku, które według moich szacunków w 2009 roku przekroczyło 420,000 osób (w 1990 roku było nieco ponad 150 tysięcy), a tylko w 2009 roku wzrosło o 26,000 etatów.

Jakość założeń przygotowanych przez Ministerstwo Finansów i zaakceptowanych przez rząd oceniam na pałę. Żaden student nie zdałby u mnie egzaminu z finansów publicznych gdyby przedstawił dokument tak niskiej jakości.