Rada Polityki Pieniężnej podjęła uchwałę, w której zmienia wstecz zasady rachunkowości w NBP. Zarząd NBP opublikował stanowisko w tej sprawie, w którym sugeruje, że działania RPP (a dokładniej jej większości nominowanej przez Sejm i Senat) są sprzeczne z prawem, co w języku politycznie poprawnym brzmi, że podjęta uchwała RPP ma wady prawne.

O co chodzi? O pieniądze. RPP zdecydowała, że jeżeli NBP uzyskał zysk z niezrealizowanych różnic kursowych (które pojawiają się między innymi w wyniku osłabienia złotego do walut obcych) to wówczas może stworzyć mniejszą rezerwę na ryzyko kursowe, co oznacza większy zysk NBP, którego 95% wypłaca się do budżetu. Jeżeli przecieki prasowe są prawdziwe, to oznacza, że zysk NBP w 2009 roku może wynieść 8 mld złotych, zamiast 4.1 mld złotych określonych w rachunku wyników NBP za 2009 roku zaakceptowanym przez Zarząd NBP.

Co może się wydarzyć dalej? Jeżeli RPP i Zarząd NBP pozostaną przy swoich stanowiskach, to Zarząd NBP może przekazać RPP sprawozdanie finansowe z zyskiem 4.1 mld złotych do zatwierdzenia, RPP odmówi zatwierdzenia sprawozdania i nie będzie można przekazać sprawozdania finansowego Radzie Ministrów, a co za tym idzie nie będzie można wypłacić żadnego zysku do budżetu państwa. Rada “jako zemsta” może odmówić udzielenia absolutorium Zarządowi NBP. Niestety przepisy prawa nie precyzują, co może stać się dalej, więc dalsze scenariusze są niewiadome.

Powoli do debaty w Polsce wprowadzamy standardy argentyńskie, gdzie – przypominam – na polecenie prezydenta policja uniemożliwiła tamtejszemu prezesowi banku centralnego wejście do banku, a prezes został usunięty bo nie chciał przekazać części rezerw dewizowych rządowi, który chciał je wydać na jakieś cele gospodarcze czy społeczne. Mam nadzieję, że nie zobaczymy podobnych scen w Polsce, czyli przepychanek pomiędzy strażą bankową NBP a rządowymi służbami specjalnymi.

Nie znam wszystkich szczegółów, w szczególności nie znam bilansu NBP na koniec zeszłego roku ani nie znam opinii audytora (PWC), który sprawdza sprawozdanie NBP pod kątem zgodności z obowiązującymi przepisami. Na podstawie wycinkowych informacji oceniam, że merytoryczną rację w tym sporze ma NBP. Unikając szczegółow technicznych sprawa ma się następująco. Jeżeli złoty się osłabia, to w świetle nowej uchwały nie tworzy się rezerwy na ryzyko kursowe i wypłaca nadzwyczajnie duży zysk NBP do budżetu Jeżeli złoty się umacnia, to wtedy NBP pozbawiony właściwych rezerw wykazuje stratę. Ponieważ w okresie poprzedzającym wejście Polski do euro złoty powinien się umacniać, można oczekiwać, że będzie ujemny wynik finansowy NBP, i będzie coraz większa strata w bilansie NBP. To już się działo w przeszłości, gdy NBP wykazał wysoką stratę za 2007 rok w wyniku aprecjacji złotego (bo rezerwy walutowe są mniej warte wyrażone w mocnych złotych). Aprecjacja złotego była tak silna, że zjadła całą rezerwę rewaluacyjną w wysokości 30 mld złotych, którą wcześniej chciał zagarnąć Andrzej Lepper i dodatkowo wybiła dziurę w bilansie NBP. W 2009 roku wahania złotego były tak duże, że niezrelizowane różnice kursowe wahały się od ponad 50 mld złotych do paru miliardów. To co nie udało się Lepperowi, teraz realizuje obecny rząd. Jeżeli rządowi się uda, to będzie oznaczało, że część długu publicznego zostanie “schowana” w postaci rosnącej straty w bilansie NBP.  Może to spowodować problemy ze skutecznym realizowaniem polityki pieniężnej, bo bank centralny który ma olbrzymią stratę może stracić reputację i zaufanie obywateli.

Ten spór ma poważny wymiar konstytucyjny. Kilku dziennikarzy mówiło mi, że słyszeli, że członkowie RPP mianowani przez Sejm i Senat w taki czy inny sposób zobowiązali się do uchwalenia nowej uchwały o ryzyku kursowym, która zwiększa zysk NBP. Nie wydaje mi się to prawdopodobne, ponieważ byłoby to rażacym naruszeniem konstytucyjnej niezależności NBP (chociaż jest prawdopodobne że przyszli członkowie RPP byli “sondowani” w tej sprawie), ale jeżeli taka jest percepcja w mediach, to po jakimś czasie może to negatywnie wpłynąć na postrzeganie Polski za granicą i może podnieść koszty emisji długu publicznego przez Polskę. Czyli rząd może sobie sam strzelić w stopę, bo w wyniku sporu prawnego nie dostanie wypłaty z zysku NBP i jeszcze będzie drożej płacił za obsługę długu, a tym roku będziemy emitowali bardzo dużo obligacji z powodu olbrzymiego deficytu sektora finansów publicznych. Czyli na sporze obu stron ulicy Świętokrzyskiej stracą wszyscy Polacy, bo my te długi przecież spłacamy potem z naszych podatków.

Zbliżają się wybory prezydenckie w 2010 roku i parlamentarne w 2011 roku. Rząd walczy o to , żeby nie przekroczyć progu zadłużenia w relacji do PKB w wysokości 55%, więc potrzebuje pieniędzy z NBP. Byłoby lepiej, gdyby rząd skupił się na reformach ograniczających przyrost długu, zamiast wywoływać konflikt konstytucyjny, na którym wszyscy stracimy. Kilka miesięcy temu spędziłem ponad dwie godziny starając się przekonać ważnego ministra tego rządu, żeby nie iść tą drogą, bo po pierwsze rząd nie ma racji a po drugie może źle się skończyć. Jak widać moje wysiłki poszły na marne, cóż cykl wyborczy ma swoje prawa.

Polska gospodarka świetnie przetrwała kryzys dzięki wysiłkom przedsiębiorców. Dzięki temu mamy bardzo wysoką reputację za granicą. Spory polityczne w szybkim tempie rujnują tę reputację. Druga reflekcja jest taka. Czy ktokolwiek wyobraża sobie wejście Polski do ERM2 w 2012 roku (co jest potrzebne żeby Polska weszła do euro w 2015 roku) w sytuacji, gdy rząd i bank centralny toczą regularną wojnę na ekspertyzy prawne, a przecież w ERM2 jest potrzebna doskonała współpraca rządu i NBP.

Przedsiębiorców w Polsce mamy nie gorszych, a często lepszych niż w Niemczech. Ale standardy uprawiania polityki mamy jak w Argentynie. Wstyd.